baner

Recenzja

Amazing Spider-Man Epic Collection. Każdy z każdym, Bagley, Marvel [recenzja]

Tomasz Kleszcz recenzuje Amazing Spider-Man Epic Collection. Każdy z każdym
7/10
Amazing Spider-Man Epic Collection. Każdy z każdym, Bagley, Marvel [recenzja]
7/10
Seria Epic Collection doczekała się kolejnej odsłony. Każdy z Każdym to ponad 450 stron rozrywki w najczystszej postaci, za którą świat pokochał komiksy zza oceanu, ale trzy dekady temu. Sprawdźmy, jak to się czyta po tylu latach.

Pomimo sporej objętości w albumie tak naprawdę zmieściły się dwie duże historie. W pierwszej spotkamy się z dość nietypowym, jak na Spider universum przeciwnikiem, mianowicie Ultronem. Dla równowagi do gry wejdzie również raczej mało [wcale?] znany, pozytywny heros w czerwonym, jaskrawym kostiumie. Jego charakterystycznym elementem jest... rakietowa deskorolka, więc myślę, że daje to niejakie pojęcie o czekającym na czytelników klimacie. Druga - można śmiało powiedzieć - główna, aczkolwiek stanowiącą pewne rozwinięcie poprzedniej historia skupia się na organizacji zwanej Imperium. To tajne stowarzyszenie pozyskuje w swoje szeregi Midnighta, zamieniając go w cyborga. Kim jest ów jegomość? Sidekickerem Moonknighta. Midnight szuka zemsty na swoim mentorze, który teoretycznie porzucił nieszczęśnika w nieczystych okolicznościach. Brzmi tak jednak wersja tylko jednej strony: oskarżającej. Organizacja na tym nie poprzestaje. Chcąc większej mocy - a przy okazji nie będąc zadowolona z dotychczasowych osiągnięć flagowego projektu - porywa Novę. W tym miejscu wkracza Spiderman, łącząc siły z Night Trasherem (dowódcą New Warriors) oraz... Punisherem. Rozpoczyna się długa batalia o pokonanie Imperium, odbicie Novy oraz naprawienie stosunków pomiędzy Midnightem i MoonKnightem. A, nie należy pomijać także Darkhawke'a, on też bierze udział w całej zabawie. Tak, tyle się nam rzadkich osobistości nazbierało z mało wyrazistymi ksywkami.

Za scenariusze odpowiada kilku czołowych w owych czasach (zebrane komiksy ukazywały się w 1991 roku) artystów. Co tu dużo mówić... Dużo się dzieje i jest ten klimat. Ze wszystkimi plusami, ale tym razem z jeszcze większą ilością minusów. Fabuła jest prosta, dość naiwna, ale szczera, podobnież jak biorące w niej udział postaci. Nie ma przerostu formy nad treścią. Nie ma sztucznego komplikowania. Jest za to pełno akcji, prosty rdzeń, dużo pozytywnej energii. Herosi walczą z negatywnymi bohaterami i wiadomo od początku do końca, o co tu chodzi. To z plusów. Jest także dużo naiwności, czerstwych dialogów i rozwiązań ad hoc. O jakiejś głębszej psychologii można zapomnieć. Podobnież z przekazem, w zasadzie dominuje akcja, walka, natomiast nie ma tutaj miejsca na filozoficzne wytchnienie. Motywy głównych antagonistów są wyłożone bardzo łopatologicznie, a pomimo imponującej objętości dość ciężko jakoś głębiej wkręcić się w te wydarzenia. Są wyjątkowo powierzchowne, nawet jak na mainstream.

Mark Bagley co prawda występował już wcześniej , ale raczej sporadycznie - i prawie nie różnił się w swoim naśladownictwie od Larsena. Ten tom w pełni należy do niego. Dobrym podsumowaniem jego pracy jest okładka zdobiąca 358 zeszyt i wieńcząca 6. część miniserii o Midnighcie. Pomimo dużej przestrzeni z ilustracji wieje nieco nudą, potęgowaną jeszcze przez dość ubogą kompozycję i... Nie ma co owijać w bawełnę: raczej przeciętny popis warsztatowych umiejętności rysownika. Bagley zaliczył potężny debiut, na długo pozostając głównym rysownikiem przygód jednej z najpopularniejszych postaci Marvela. I choć z czasem jego styl bardziej się wykrystalizował oraz poprawił, nigdy nie dorósł on do poziomu McFarlaena, Larsena czy Zecka, których to niesamowitych artystów mieliśmy okazję podziwiać wcześniej. Plansze są przeciętne. Postaci - za wyłączeniem Spider-Mana, który prezentuje się całkiem przyzwoicie - są mało porywające. Drugie czy trzecie plany są uproszczone do bólu. Krótko mówiąc - nie ma na czym zawiesić oka. To już kompletnie nie ta liga. I to mocno da się odczuć. Na plus trzeba zaliczyć - o dziwo - kolorystykę. Bardzo żywe, fajnie dobrane barwy sprawiają że warstwa wizualna prezentuje się - pomimo wymienionych wcześniej minusów – w dalszym ciągu całkiem atrakcyjnie.

Wszyscy przeciwko wszystkim to pierwsza część serii, w której do głosu dochodzi racjonalny rozum przed emocjonalnym sentymentalizmem. Niepublikowane wcześniej w Polsce historie, a przede wszystkim odstający od kultowych, starszych rysowników Bagley to jakby to powiedzieć... Trochę już nie to. Owszem, lektura sprawia pewna frajdę - z uwagi na fakt, że dziś już nie robi się takich komiksów - ale technicznie rzecz biorąc - w mojej ocenie to najsłabszy do tej pory tom cyklu. I jako taki skierowany do czytelników, którzy wiedzą, po co sięgają i chcą zapełnić swoją półkę wszystkimi grzbietami. Bo to nadal kawał fajnej zabawy, ale już nie dla każdego.

Opublikowano:



Amazing Spider-Man Epic Collection. Każdy z każdym
ZAPOWIEDŹ
WASZA OCENA
Brak głosów...

Galerie

Amazing Spider-Man Epic Collection. Każdy z każdym, Bagley, Marvel [recenzja] Amazing Spider-Man Epic Collection. Każdy z każdym, Bagley, Marvel [recenzja] Amazing Spider-Man Epic Collection. Każdy z każdym, Bagley, Marvel [recenzja]

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-